Zapukałem do drzwi. Byłem mocno zdenerwowany.
Kurczowo trzymałem w ręku bukiecik. Głośno przełykałem ślinę. Drzwi otworzyły
się i wyszła zza nich Aria. Wyglądała bajecznie. Miała na sobie pantofle, białą
spódnicę, dość obcisły ,ale nie przesadnie czarny top i kolorową brożkę.
Wręczyłem jej bukiecik i poszliśmy. Zabrałem ją do kawiarni, tak jak było w
planie. Starałem się zachowywać szarmancko, ale chyba nam obojgu to nie leżało,
więc przestałem. Stwierdziłem ,że lepiej wyjdę jeśli będę sobą.
Więc jesteś Aria.- zacząłem- To dobrze…
Dlaczego?- zapytała uśmiechnięta.
Nie wiem. Po prostu bardzo podoba mi się to
imię.- wzruszyłem ramionami. Dziewczyna zarumieniła się.
-Jestem Aria Rochester. Pozwolę sobie powiedzieć
coś o mnie bo ja o tobie wiem dużo.- Spojrzałem na nią. Mój wzrok miał w sobie
coś jakby niedowierzającego. Uśmiechnąłem się pogardliwie.- Więc jaki jest mój
ulubiony kolor?
-Czerwony- szybko wypaliła.
-Jedzenie?
-Pizza… I marchewki!
-Zespół?
-The Fray.
-Sklep?
-Topman.
-Mam się bać?
-Acha- zażartowała. Zaczęliśmy się śmiać… Znowu!
Ale to dobrze. Lubię dziewczyny z poczuciem humoru.
Tak minęła nam
reszta wieczoru. Było naprawdę świetnie! Około godziny osiemnastej odprowadziłem
ją do domu. Na pytanie czy się jutro zobaczymy odpowiedziałem ,że nie ,ale do
niej napiszę. Na pożegnanie mocno mnie przytuliła i podziękowała za miłe
chwile.
Następne trzy dni
były do dupy! Ciągle padało. Jednak to nie był taki sobie tam deszczyk.
Ogłoszono stan alarmowy bo groziła nam powódź. Na domiar złego odcięli nam prąd
i nie mogłem załadować telefonu. Nie mogłem napisać ani zadzwonić. W środę
przyszedłem do niej do domu, żeby zaprosić ją do parku na czwartek.
Stałem przemoknięty przed jej
drzwiami. Zapukałem parę razy. Ktoś odkrzyknął, że otworzy więc czekałem.
Otworzyła mi Aria.
-Dasz się zaprosić jutro do parku?- bąknąłem
kiwając się wesoło z rękoma złożonymi za plecami. Wyglądałem jak małe dziecko
które prosi mamę o cukierka. Szczególnie z tym uśmieszkiem na twarzy.
-Ymmm… Chętnie!
-Ok. Będę jutro o 16. Pasuje?
-Tak… Raczej tak.- odparła.- To do jutra.
Uśmiechnęła się do mnie i zamknęła drzwi.
Usłyszałem głośny trzask i krzyk. Coś szklanego się zbiło. Ktoś się kłócił.
Przez okno zobaczyłem Arię, która ze łzami w oczach uciekła po schodach na
górę. Jej rodzice się kłócili. Dopiero teraz uwierzyłem, że to patologiczna
rodzina. W szpitalu państwo Rochester wyglądali… Dobrze jeśli mogę to tak
nazwać. W każdym bądź razie nie wyglądali podejrzanie czy coś w tym stylu.
CZYTASZ=KOMENTUJESZ prooooooooooooooszę!
no dobrze dobrze komentuję masz łap komentarz bo się rozmyślę ...
OdpowiedzUsuń